Wiecie, autyzm to według definicji całościowe zaburzenia rozwojowe. Dzieci z reguły zachowują się jakby były same. Nie nawiązują kontaktu, izolują się, krótko mówiąc są takim szczególnym typem samotnika. Godzinami potrafią przesiedzieć w jednym miejscu, wpatrując się w jakąś rzecz, czy punkt na ścianie. Mają też różne przypadłości: kręcą się dookoła własnej osi, powtarzają wciąż te same słowa, lub wykonują wiecznie takie same czynności. Teoria głosi, że dzieci te są niedostosowane społecznie i nie odczuwają emocji. (Zaburzenia emocjonalne w szerokim tego słowa znaczeniu). Wyobraźcie sobie, że wchodzicie do jakiegoś pomieszczenia, a w nim na podłodze siedzi dziecko zajęte powiedzmy zabawką, chcecie do niego zagadać i wówczas ono zaczyna buczeć, albo zrywa sie nagle z podłogi i chowa w kącie wykonując przy tym dziwne ruchy. - To taki typowy obrazek autyzmu. Jednak to niezupełnie tak wygląda w rzeczywistości.
To, co opisałam dotyczy w większości małych dzieci, tylko, że one rosną i w pewnym momencie tak czy inaczej muszą ruszyć miedzy ludzi.
Śmiem twierdzić, że pierwsze przekłamanie to fakt, że niby nie uzewnętrzniają emocji. Dla mnie bzdura. Mój syn jest autystyczny, ma 12 lat i według teorii powinien wciąż być wycofany społecznie. Mówiono, że będzie uczył sie w domu, że nie będzie umiał rozmawiać z obcymi. Tymczasem kończy w tym roku szkołę podstawową z niezgorszymi wynikami. W stosunku do obcych jest chłodny ale nie ucieka, nie chowa się. Potrafi powiedzieć, co go smuci, a co cieszy. Wiecie ile takich dzieci jak mój syn siedzi w czterech ścianach, bo tak przewiduje teoria, a matki są tak dalece zmęczone, że nie mają siły walczyć o akceptację swoich dzieci?