Temat

Pamięć ziemi - patronat nakanapie.pl

Postów na stronie:
2011-01-13 10:28 #
20 stycznia do księgarń trafi "Pamięć ziemi" Orsona Scotta Carda, którą wydaje Wydawnictwo Prószyński i S-ka, nakanapie.pl objęło nad nią patronat.

"Przed tysiącami lat ludzie powierzyli swój los sztucznej inteligencji.
Teraz zapragnęli odzyskać wolność.

Wysoko znad planety Harmonia spogląda Naddusza i bacznie obserwuje. Jego zadanie od wielu tysięcy lat jest takie samo – chronić ludzką kolonię zasiedlającą tę planetę, za wszelkenę bronić Harmonii, a przede wszystkim nie dopuścić do jej autodestrukcji. Do tej pory na Harmonii panował pokój, nie istniała niebezpieczna broń masowej zagłady, ani technologia, która umożliwiłaby stworzenie takiej broni. Kontrolując bazy danych i ingerując w ludzkie umysły, sztuczna inteligencja – Naddusza – mógł bez problemów wypełniać swą misję.
Pojawił się jednak poważny problem. Naddusza odkrywa, że nie ma dostępu do części banków danych, a jego systemy mocy przestały działać prawidłowo. Natomiast na spokojnej dotychczas Harmonii ludzie zaczynają się buntować, myśleć o władzy, pieniądzach i podbojach…"

"Pamięć ziemi" to pierwszy tom cyklu "Powrót do domu"
# 2011-01-13 10:28
Odpowiedz
2011-01-17 11:54 #
Może krótki fragment?

Rozdział 1

Dom ojca

Nafai obudził się przed świtem na macie w domu swojego ojca. Ponieważ miał czternaście lat, nie wolno mu już było spać w domu matki. Żadna szanująca się kobieta w Basilice nie oddałaby swojej córki do domu Rasy, gdyby mieszkał w nim czternastoletni chłopiec – zwłaszcza iż Nafai w wieku dwunastu lat zaczął szybko rosnąć i nic nie wskazywało na to, że wkrótce przestanie, chociaż mierzył już prawie dwa metry.

Nie dalej niż wczoraj podsłuchał rozmowę matki z przyjaciółką Dhelembuvex.

– Ludzie zaczynają się zastanawiać, kiedy zamierzasz znaleźć dla niego cioteczkę – powiedziała Dhel.

– Jest jeszcze bardzo młody – stwierdziła matka.

Dhel wybuchnęła śmiechem.

– Raso, moja droga, czy aż tak bardzo boisz się starości? Czemu nie chcesz przyznać, że twoje dziecko to już mężczyzna?

– To nie strach przed starością – zaprzeczyła matka. – Będzie miał dość czasu na cioteczki, partnerki i cały ten kram, kiedy sam zacznie o tym myśleć.

– On już o tym myśli – powiedziała Dhel. – Po prostu z tobą o tym nie rozmawia.

To była prawda; Nafai, usłyszawszy to wówczas, oblał się rumieńcem i kiedy teraz przypomniał to sobie, znów się zarumienił. Skąd Dhel wiedziała, że tak często myśli o tym „kramie”, skoro tamtego dnia widziała go tylko przez chwilę? Czy dostrzegła u niego jakieś wyraźne oznaki?

Po prostu dorastam, pomyślał Nafai. Wiedziała o tym, ponieważ zna mężczyzn. Wszyscy chłopcy zaczynają o tym myśleć mniej więcej w moim wieku. Każdy może wskazać na młodzieńca, który mierzy prawie dwa metry, lecz nie ma jeszcze zarostu, i powiedzieć: „Ten chłopiec myśli teraz o seksie”, i zwykle będzie miał rację.

Ale ja nie jestem taki jak wszyscy. Kiedy słyszę rozmowy Mebbekewa z kolegami, robi mi się niedobrze. Nie podoba mi się myślenie o kobietach w taki prymitywny sposób, ocenianie ich jak klaczy, żeby zdecydować, do czego mogą się nadawać. Zwierzę juczne czy wierzchowiec? Czy chodzi stępa, czy można na niej cwałować? Czy mam ją trzymać w stajni, czy wyprowadzać, żeby pokazać przyjaciołom?

Nafai wcale tak nie myślał o kobietach. Może dlatego, że jeszcze chodził do szkoły i codziennie rozmawiał z kobietami o sprawach intelektualnych. Kocham Eiadh nie dlatego, że jest najpiękniejszą dziewczyną w Basilice i wobec tego prawdopodobnie na całym świecie, uświadomił sobie. Kocham ją, ponieważ możemy porozmawiać ze sobą, podoba mi się sposób jej myślenia, brzmienie głosu, to, jak unosi głowę, żeby wysłuchać poglądu, z którym się nie zgadza, a także i to, jak kładzie swoją rękę na mojej, kiedy próbuje mnie przekonać.

Nagle uprzytomnił sobie, że za oknem niebo zaczyna się rozjaśniać, a on leży w łóżku i marzy o Eiadh, a gdyby miał choć trochę rozumu, toby wstał, poszedł do miasta i zobaczył ją we własnej osobie.

Niezwłocznie przystąpił do działania. Podniósł się, uklęknął obok maty i klepnął się w nagie uda oraz klatkę piersiową, ofiarowując ból Nadduszy, po czym zrolował posłanie i schował je do skrzyni w kącie. Właściwie nie potrzebuję maty, pomyślał. Gdybym był prawdziwym mężczyzną, mógłbym spać na podłodze. W ten sposób stanę się taki twardy i umięśniony jak ojciec. Jak Elemak. Dziś wieczorem nie skorzystam z maty.

Wyszedł na podwórze i podszedł do zbiornika z wodą. Zanurzył ręce w małej umywalce, zwilżył mydło i roztarł je na całym ciele. Powietrze było chłodne, a woda jeszcze zimniejsza, ale on udawał, że tego nie zauważa, dopóki się nie namydlił. Wiedział, że ten ziąb jest niczym w porównaniu z tym, co nastąpi za chwilę. Stanął pod prysznicem i wyciągnął rękę do sznurka – a potem się zawahał, zbierając wszystkie siły, żeby dzielnie znieść cierpienie, którego miał za chwilę doświadczyć.


– Po prostu pociągnij – usłyszał głos Issiba.

Spojrzał w kierunku pokoju brata. Issib unosił się w powietrzu tuż przed wejściem.

– Tobie łatwo tak mówić – odpowiedział mu Nafai.

Kaleki brat nie mógł korzystać z prysznica; jego lewiterów nie wolno było zamoczyć. Tak więc co wieczór jeden ze służących zdejmował mu lewitery i go kąpał.

– Boisz się zimnej wody jak małe dziecko – ciągnął Issib.

– Przypomnij mi, żebym przy kolacji przyłożył ci lód do karku – odparował Nafai.

– Ponieważ obudziłeś mnie swoją trzęsionką i dzwonieniem zębami…

– Byłem zupełnie cicho!

– Postanowiłem pójść z tobą dzisiaj do miasta.

– Doskonale. Doskonale jak w karnawale.

– Czy chcesz, żeby mydło na tobie zaschło? Dodaje twojej skórze uroczej bieli, ale po kilku godzinach może zacząć swędzieć.

Nafai pociągnął za sznurek.

Lodowato zimna woda wylała się na niego ze zbiornika niczym wodospad. Nafai sapnął – uderzenie wody zawsze wywoływało wstrząs – a potem pochylał się, odwracał, skręcał i pryskał wodą w każdy zakamarek ciała, żeby spłukać mydło. Miał tylko pół minuty na to, żeby się dokładnie opłukać, zanim woda przestanie płynąć z prysznica, a gdyby nie zdążył tego zrobić, musiałby albo przez cały dzień chodzić z zaschniętym mydłem – a skóra rzeczywiście od tego swędziała jak od ukąszenia tysiąca pcheł – albo zaczekać kilka minut, odmrażając sobie przy tym tyłek, aż mały zbiornik prysznica napełni się ponownie z dużego zbiornika wodnego. Żadna z tych dwóch perspektyw nie była wcale zabawna, więc już dawno temu Nafai nabrał takiej wprawy, że był zawsze czysty, zanim woda przestawała lecieć.

– Uwielbiam oglądać ten twój taniec – powiedział Issib.

– Taniec?

– Przechylasz się w lewo, opłukujesz prawą pachę, przechylasz się w drugą stronę, myjesz lewą pachę, pochylasz się do przodu i rozszerzasz pośladki, żeby opłukać tyłek, odchylasz się do tyłu…

– W porządku, kapuję.

– Mówię poważnie, uważam, że to wspaniałe przedstawionko. Powinieneś je pokazać kierownikowi Amfiteatru. Albo nawet Orchestry. Zostałbyś gwiazdą.

– Czternastolatek tańczący nago pod strumieniem wody – powiedział Nafai. – Sądzę, że pokazaliby to w innego rodzaju teatrze.

– Ale i tak w Dolinie Lalek! Byłbyś przebojem w Dolinie Lalek!

Nafai wytarł się już ręcznikiem do sucha – z wyjątkiem włosów, które nadal były mokre i lodowato zimne. Kiedy ubierał się i rozcierał ciało, żeby się rozgrzać, miał ochotę pobiec do swojego pokoju, tak jak to robił w dzieciństwie, paplając nonsensowne słowa – „uga-buga luga-buga” należały do jego ulubionych. Ale teraz czuł się już mężczyzną i była dopiero jesień, a nie zima, więc zmusił się, żeby iść do swojego pokoju wolnym krokiem. I dlatego znajdował się jeszcze na podwórzu, nagusieńki i zimny jak lód, kiedy Elemak wszedł przez bramę.

– Sto dwadzieścia osiem dni! – ryknął.

– Elemak! – zawołał Issib. – Wróciłeś!

– Podziękowania za to nie należą się rozbójnikom na wzgórzach – oświadczył Elemak. Poszedł prosto do prysznica, rozbierając się po drodze. – Napadli na nas zaledwie dwa dni temu, o wiele za blisko Basiliki. Tym razem chyba zabiliśmy jednego.

– Nie jesteś tego pewien? – zapytał Nafai.

– Oczywiście użyłem pulsatora.

Oczywiście? – zdumiał się Nafai. Używać broni myśliwskiej przeciwko człowiekowi?

– Widziałem, jak pada, ale nie miałem zamiaru wracać i sprawdzać, więc może tylko potknął się i upadł dokładnie w chwili, kiedy wystrzeliłem.

Elemak pociągnął za sznurek prysznica, zanim się namydlił. Gdy woda trysnęła na niego, wrzasnął, a potem wykonał własny taniec, potrząsając głową i rozbryzgując wodę po całym podwórzu, jednocześnie paplając „uga-buga luga-buga” jak małe dziecko.

On mógł się tak zachowywać. Miał dwadzieścia cztery lata, dopiero co przyprowadził bezpiecznie swoją karawanę z wyprawy mającej na celu zakup egzotycznych roślin w położonym w dżungli mieście Tishchetno – po raz pierwszy od wielu lat ktoś z Basiliki zapuścił się w tamten rejon – a po drodze może nawet zabił rozbójnika. Nikt nie mógł myśleć o Elemaku inaczej niż jak o mężczyźnie. Nafai znał zasady: kiedy mężczyzna zachowuje się jak dziecko, jego zachowanie jest chłopięce i wszyscy są zachwyceni; kiedy chłopiec zachowuje się w ten sam sposób, jego zachowanie jest infantylne i wszyscy mu mówią, żeby wydoroślał.

Teraz Elemak namydlał swoje ciało. Nafai – nadal zziębnięty, nawet pomimo rąk złożonych na piersi – miał już iść do swojego pokoju, kiedy Elemak się odezwał:

– Urosłeś od mojego wyjazdu, Nyef.

– Tak to ze mną ostatnio jest.

– To ci pasuje. Robisz się nieźle umięśniony. Nabierasz wszystkich pozytywnych cech ojca. Masz jednak twarz swojej matki.

Nafaiowi podobał się ton aprobaty w głosie Elemaka, ale wystawanie tam nago jak dudek, podczas gdy brat go oceniał, było również w jakiś nieokreślony sposób upokarzające.

Issib oczywiście tylko pogorszył sprawę.

– Na szczęście ma najważniejszą cechę ojca – dodał.

– Cóż, wszyscy ją mamy – stwierdził Elemak. – Wszystkie jego dzieci są płci męskiej. Przynajmniej wszystkie, o których wiemy.

Wybuchnął śmiechem.

Nafai nie znosił, kiedy Elemak mówił w ten sposób o ojcu. Wszyscy wiedzieli, że ojciec jest cnotliwy, sypia jedynie ze swoją legalną partnerką. A przez ostatnie piętnaście lat tą partnerką była Rasa, matka Nafaia i Issiba, która co roku odnawiała z nim kontrakt. Był taki wierny, że kobiety zrezygnowały z odwiedzania go i napomykania, że będą do wzięcia, kiedy jego kontrakt wygaśnie. Oczywiście matka była równie wierna, a mimo to mnóstwo mężczyzn obsypywało ją prezentami i robiło aluzje – ale tacy właśnie byli niektórzy mężczyźni: wierność nęciła ich bardziej niż rozwiązłość, jak gdyby Rasa pozostawała wierna Wetchikowi tylko po to, żeby zachęcać zalotników do starań o nią. Partnerstwo z Rasą oznaczało również wspólne posiadanie domu, uważanego przez niektórych za najpiękniejszy, oraz widoku, który wszyscy bezsprzecznie uznawali za najpiękniejszy w Basilice. Ja nigdy bym nie wziął za partnerkę kobiety tylko z powodu jej domu, pomyślał Nafai.

– Zwariowałeś czy co? – odezwał się Elemak.

– O co chodzi? – zapytał Nafai.

– Zimno tu jak wszyscy diabli, a ty stoisz goły i mokry.

– Tak… – Nafai nie pobiegł jednak do swojego pokoju, bo to by było przyznanie się do tego, że zimno mu dokucza. Tak więc po raz pierwszy uśmiechnął się szeroko do Elemaka i powiedział: – Witaj w domu.

– Nie popisuj się tak, Nyef. Wiem, że umierasz z zimna. Kurczą ci się zwisające części ciała.

Nafai poszedł wolnym krokiem do pokoju. Włożył spodnie i koszulę. Naprawdę trapiło go to, że Elemak zawsze odgadywał jego myśli. Elemakowi nigdy nie przyszło do głowy, że może Nafai nie odczuwa chłodu, gdyż jest zahartowany i męski. Nie, Elemak zawsze zakładał, że jeśli Nafai postępował po męsku, było to tylko pozerstwo. Oczywiście to było pozerstwo, więc Elemak miał rację, ale ten fakt jeszcze bardziej Nafaia irytował. W jaki sposób mężczyźni nabierają męskości, jeśli nie przez udawanie, że nimi są, aż w końcu wchodzi im to w nawyk i staje się cechą osobowości? A poza tym nie było to całkowite pozerstwo. Przez chwilę, widząc Elemaka z powrotem w domu, słysząc, jak mówi o przypuszczalnym zabiciu człowieka podczas podróży, Nafai zapomniał, że jest mu zimno, zapomniał o wszystkim.

W wejściu pojawił się cień. Był to Issib.

– Nie powinieneś mu pozwalać, żeby tak cię trafiał w czułe miejsca, Nafaiu.

– O co ci chodzi?

– O to, że wprawia cię w złość. Kiedy ci docina.

Nafai był autentycznie zaskoczony.

– O jaką złość ci chodzi? Nie byłem rozzłoszczony.

– Kiedy zażartował, że tak ci zimno – wyjaśnił Issib – myślałem, że podejdziesz do niego i walniesz go w głowę.

– Ale ja nie byłem wściekły.

– A więc naprawdę jesteś psychicznie chory, mój chłopcze – zawyrokował Issib. – Ja myślałem, że jesteś wściekły. On myślał, że jesteś wściekły. I tak samo myślał Naddusza.

– Naddusza wie, że wcale nie byłem rozzłoszczony.

– A więc naucz się panować nad wyrazem swojej twarzy, bo wygląda na to, że widać na niej uczucia, których nie doznajesz. Gdy tylko się odwróciłeś, dźgnął palcem w twoim kierunku. Myślał, że jesteś wściekły.

Issib oddalił się, unosząc się w powietrzu. Nafai włożył sandały i zawiązał rzemyki na krzyż na nogawkach. Modne wśród młodych ludzi w Basilice było noszenie długich rzemyków aż do ud i związywanie ich tuż pod kroczem, ale Nafai swoje skrócił i nosił do wysokości kolan, jak prawdziwy robotnik. Gruby skórzany węzeł między nogami powodował, że młodzi ludzie chodzili majestatycznym krokiem i kołysali się przy tym z boku na bok, usiłując nie dopuścić do obtarcia ud. Nafai nie chodził majestatycznym krokiem i czuł odrazę do całej idei mody, przez którą ubranie było mniej wygodne.

Oczywiście odrzucenie mody oznaczało, że różnił się od swoich rówieśników, ale zbytnio mu to nie przeszkadzało. Lubił przebywać w towarzystwie kobiet, a te, których zdanie cenił, nie zwracały uwagi na modę. Na przykład Eiadh często razem z nim wyśmiewała wysoko wiązane rzemyki sandałów.

– Wyobraź sobie noszenie ich podczas jazdy konnej – powiedziała kiedyś.

– Niezawodny sposób na zrobienie z byka wołu – zażartował Nafai w odpowiedzi i Eiadh roześmiała się, a potem w ciągu całego dnia kilkakrotnie powtarzała jego żart. Jeżeli istniała na świecie taka kobieta, to po co mężczyzna miał sobie zawracać głowę głupią modą?

Kiedy Nafai dotarł do kuchni, Elemak właśnie wsuwał do piekarnika mrożony pudding ryżowy, który wyglądał na dość duży, by wystarczył dla wszystkich, ale Nafai wiedział z doświadczenia, że brat zamierza wziąć całość dla siebie. Podróżował przez wiele miesięcy, spożywając przeważnie zimne jedzenie, przemieszczając się prawie wyłącznie w nocy – wystarczy mu jakieś sześć kęsów, żeby skonsumować cały pudding, a potem walnie się na łóżko i będzie spał do jutrzejszego rana.

– Gdzie ojciec? – zapytał Elemak.

– Wyjechał na krótko w podróż – odparł Issib, który rozbijał surowe jajka nad swoimi grzankami, przygotowując je do upieczenia. Robił to dość zręcznie, zważywszy na fakt, że do utrzymania jajka w ręce potrzebował wszystkich swoich sił. Trzymał jajko kilka centymetrów nad stołem, a potem napinał odpowiedni mięsień, żeby zwolnić lewiter przytrzymujący jego ramię w górze, powodując opadnięcie ręki wraz z jajkiem na blat stołu. Jajko pękało dokładnie tak, jak powinno – za każdym razem – po czym Issib napinał inny mięsień, lewiter unosił jego ramię nad talerzem, a kaleki młodzieniec drugą ręką rozchylał jajko, które wylewało się na grzankę. Issib mógł prawie wszystko robić sam, ponieważ sprawę grawitacji rozwiązywały jego lewitery. Oznaczało to jednak, że nigdy nie mógł podróżować tak jak ojciec, Elemak i czasami Mebbekew. Z chwilą oddalenia się od pola magnetycznego miasta musiał poruszać się na swoim krześle, niezgrabnej maszynie, którą mógł jedynie przemieszczać się z miejsca na miejsce. Krzesło nie mogło mu pomóc niczego zrobić. Z dala od miasta, przykuty do swojego krzesła, Issib był naprawdę ułomny.

– Gdzie Mebbekew? – zapytał Elemak.

Pudding był upieczony – właściwie przepieczony, ale Elemak tak właśnie jadał śniadania: gotował jedzenie długo, aż tak zmiękło, by nie trzeba było go pogryźć.

– Spędził noc w mieście – odparł Issib.

Elemak się roześmiał.

– Tak właśnie powie, kiedy wróci. Ale mnie się wydaje, że Meb należy do tych, którzy orzą, lecz nie sieją.

Mężczyzna w wieku Mebbekewa mógł spędzić noc w Basilice tylko w jeden sposób, to znaczy w domu jakiejś kobiety. Elemak mógł docinać Mebbekewowi, że swymi zdobyczami się przechwala, ale Nafai widział, w jaki sposób Meb postępował przynajmniej z niektórymi kobietami. Mebbekew nie musiał udawać, że spędza noc w mieście; prawdopodobnie przyjmował mniej zaproszeń, niż ich otrzymywał.

Elemak ugryzł olbrzymi kęs puddingu. Potem krzyknął, otworzył usta i napił się wina prosto z dzbanka na stole.

– Gorące – powiedział, kiedy znów mógł mówić.

– Czy nie jest zawsze takie? – zapytał Nafai.

Powiedział to dla kawału, to miał być żart między braćmi. Ale nie wiadomo dlaczego Elemak zrozumiał go zupełnie na opak, jak gdyby Nafai nazwał go głupcem za to, że ugryzł gorący pudding.

– Posłuchaj, chłoptysiu, kiedy będziesz się tułał, jedząc zimne posiłki i sypiając w kurzu i błocie przez dwa i pół miesiąca, to może też zapomnisz, jak gorący może być pudding.

– Przepraszam – ukorzył się Nafai. – Nie miałem nic złego na myśli.

– Po prostu uważaj, z kogo stroisz sobie żarty. Jakkolwiek by było, jesteś tylko moim bratem przyrodnim.

– To nie ma nic do rzeczy – wtrącił wesoło Issib. – Rodzonych braci też tak traktuje.

Issib najwyraźniej usiłował nie dopuścić do kłótni. Elemak wydawał się skłonny na to przystać.

– Przypuszczam, że tobie jest ciężej – powiedział. – Dobrze, że jesteś kaleką, bo inaczej Nafai prawdopodobnie nie dożyłby swoich osiemnastych urodzin.

Issib nie okazał, czy uwaga o kalectwie go ubodła. Rozwścieczyła jednak Nafaia. Issib usiłował załagodzić sprawę, a w zamian za to Elemak go znieważył. Do tej pory Nafai nie miał najmniejszego zamiaru szukać zwady, teraz jednak był skory do tego. Wystarczającym pretekstem było to, że Elemak określił jego wiek w latach biologicznych, a nie sakralnych.

– Mam czternaście lat – oświadczył Nafai. – Nie osiemnaście.

– Lata sakralne, lata biologiczne… – Elemak machnął ręką. – Gdybyś był koniem, miałbyś osiemnaście lat.

Nafai podszedł i stanął tuż przy jego krześle.

– Ale nie jestem koniem – rzekł.

– Nie jesteś też jeszcze mężczyzną – stwierdził Elemak. – A ja jestem zbyt zmęczony, żeby chciało mi się w tej chwili sprać cię na kwaśne jabłko. Więc zrób sobie śniadanie i pozwól mi zjeść moje.

Odwrócił się do Issiba.

– Czy ojciec zabrał ze sobą Rashgallivaka?

Nafaia zdziwiło to pytanie. Jak ojciec mógłby wziąć ze sobą zarządcę majątku, kiedy Elemaka też nie było w domu? Oczywiście Truzhnisha prowadziłaby gospodarstwo, ale któż by się zajmował inspektami, stajniami, plotkami, straganami?

Z pewnością nie Mebbekew – nie interesowały go codzienne obowiązki związane z branżą ojca. A poleceń Issiba ludzie by nie spełniali – patrzyli na niego ze współczuciem lub litością, ale nie z szacunkiem.

– Nie, ojciec zostawił go, żeby wszystkim pokierował – odparł Issib. – Rash prawdopodobnie śpi dziś w chłodni. Przecież wiesz, że ojciec nigdy nie wyjeżdża, nie upewniając się, że wszystko jest w porządku.

Elemak zerknął na Nafaia z ukosa.

– Po prostu zastanawiałem się, dlaczego niektórzy zrobili się tacy zarozumiali.

Wtedy Nafaiowi zaświtało w głowie: pytanie Elemaka było w rzeczywistości dwuznacznym komplementem – zastanawiał się, czy ojciec nie przekazał Nafaiowi obowiązków gospodarza na czas swojej nieobecności. Było oczywiste, że Elemakowi nie podobał się pomysł, aby Nafai prowadził interesy rodziny Wetchika, której branżą były niepospolite rośliny.

– Nie interesuje mnie przejęcie chwastowego interesu – powiedział Nafai – jeżeli to cię martwi.

– Mnie nic nie martwi. Czy nie powinieneś już pójść do mamy, do szkoły? Mama będzie się niepokoić, że ktoś pobił i obrabował jej dziecko na drodze.

Nafai wiedział, że powinien puścić sarkastyczną uwagę Elemaka mimo uszu i więcej go nie prowokować. Ostatnia rzecz, jakiej pragnął, to mieć w Elemaku wroga. Ale właśnie to, że tak bardzo Elemaka poważał, że tak bardzo chciał się do niego upodobnić, uniemożliwiło Nafaiowi pozostawienie drwiny bez odpowiedzi. Zanim doszedł do drzwi prowadzących na podwórze, odwrócił się i rzekł:

– Chcę w życiu osiągnąć znacznie więcej, niż tylko czaić się na drodze, strzelać do rozbójników, spać z wielbłądami i przewozić rośliny tundrowe do tropiku, a tropikalne na biegun. Tę zabawę pozostawię tobie.

Nagle krzesło poleciało przez pokój, kiedy Elemak zerwał się na równe nogi, dwoma susami doskoczył do Nafaia i przycisnął jego twarz do futryny. Było to bolesne, ale Nafai nie czuł bólu ani nawet strachu, że Elemak mógłby go poturbować jeszcze bardziej. Zamiast tego doznał dziwnego uczucia triumfu. Doprowadziłem Elemaka do złości, pomyślał. Nie jest w stanie ciągle udawać, że uważa mnie za małe dziecko, które można lekceważyć.

– Tej zabawie, jak ją nazywasz, zawdzięczasz to, co masz, i to, kim jesteś – powiedział Elemak. – Czy myślisz, że gdyby nie pieniądze zarabiane przez ojca, Rasha i przeze mnie, to ktoś by cię traktował z szacunkiem w Basilice? Czy myślisz, iż twoja matka cieszy się aż takim poważaniem, że część tego przechodzi na jej synów? Jeśli tak myślisz, to nie wiesz, jak ten świat jest urządzony. Twoja matka może byłaby w stanie zrobić ze swoich córek cud-marzenia, ale jedyne, co kobieta może zrobić dla syna, to wykształcić go na uczonego. – Słowo „uczonego” Elemak nieomalże wypluł z siebie. – I wierz mi, chłopcze, nikim więcej w życiu nie będziesz. Nie mam pojęcia, czemu Naddusza w ogóle zawracał sobie głowę, żeby obdarzać cię męskimi organami płciowymi, niewieściuchu, bo kiedy dorośniesz, to możesz liczyć na tym świecie jedynie na to, co udaje się zdobyć kobiecie.

I znów Nafai wiedział, że powinien milczeć, pozwolić Elemakowi mieć ostatnie słowo, ale riposta sama mu się wymknęła.

– Czy nazywając mnie kobietą, chcesz w subtelny sposób powiedzieć, że masz na mnie ochotę? Chyba zbyt długo byłeś w podróży, jeżeli zaczynam w twoich oczach wyglądać tak, że nie możesz mi się oprzeć.

Elemak od razu go puścił. Nafai odwrócił się, spodziewając się zobaczyć roześmianego brata, który potrząsa głową z niedowierzaniem, że to ich dokazywanie czasami tak się wymyka spod kontroli. A Elemak był czerwony na twarzy i sapał jak zwierzę sprężone do skoku.

– Wynoś się z tego domu! – wyrzucił z siebie. – I nie wracaj, póki tu jestem!

– To nie twój dom – zauważył Nafai.

– Następnym razem, kiedy cię tu zobaczę, zabiję cię!

– Daj spokój, Elya, przecież tylko żartowałem.

Issib wsunął się wesoło między nich i niezgrabnie objął Nafaia ramieniem.

– Powinniśmy już pójść do miasta, Nyef. Matka rzeczywiście będzie się o nas martwić.

Tym razem Nafai miał dość rozsądku, by się nie odzywać. Umiał trzymać język za zębami – po prostu nigdy nie pamiętał, żeby to zrobić w porę. Teraz Elemak był na niego wściekły. Może będzie się gniewał przez wiele dni. Gdzie będę spał, jeżeli nie mogę wrócić do domu? – zastanawiał się Nafai. W tym momencie w jego wyobraźni zjawiła się Eiadh, która szepnęła do niego: „Może zostaniesz na noc w moim pokoju? Przecież pewnego dnia i tak na pewno zostaniemy partnerami. Kobieta szkoli swoje ulubione siostrzenice na partnerki dla swoich synów, prawda? Wiem o tym od chwili, kiedy cię poznałam. Po co mielibyśmy dłużej czekać? W końcu jesteś tylko prawie najgłupszym człowiekiem w całej Basilice”.

Z zadumy wyrwał Nafaia głos Issiba, a nie Eiadh.

– Czemu ciągle tak go podjudzasz? Czasami niewiele brakuje, żeby Elemak cię zabił.

– Przychodzą mi do głowy różne rzeczy i czasami mówię je wtedy, kiedy nie powinienem – odparł Nafai.

– Przychodzą ci do głowy głupie rzeczy i jesteś taki bezmyślny, że mówisz je za każdym razem.

– Nie za każdym razem.

– To znaczy, że są też jeszcze głupsze rzeczy, których nie mówisz? A to dopiero masz umysł! Po prostu skarb!

Issib wysforował się przed Nafaia. Zawsze tak robił podczas wędrówki pod górę, zapominając, że ludziom, którzy muszą sobie radzić z grawitacją, łatwiej by było iść wolniejszym krokiem.

– Lubię Elemaka – powiedział nieszczęśliwym tonem Nafai. – Nie rozumiem, dlaczego on mnie nie znosi.

– Nakłonię go, żeby kiedyś sporządził dla ciebie listę powodów – odpowiedział Issib. – Dołączę ją do mojej.
# 2011-01-17 11:54
Odpowiedz
@Natula
@Natula
765 książek 297 postów
2011-01-17 12:20 #
Zapowiada się całkiem niezle. Podoba mi się Nafai, ma charakter no i docenia wygode , precz z wysokimi wiązaniami sandałów ;-)
Ciekawe jak wszystko się potoczy, szczególnie relacje Nafai z Elemakiem, baraciszek ma olbrzymi przyrost testoteronu, może byc kiepsko.
# 2011-01-17 12:20
Odpowiedz
@patrylandia
@patrylandia
243 książki 1840 postów
2011-01-17 12:54 #
fragment jak fragment...nawet ciekawy, mnie do książki bardziej zachęcił ogólny opis, bądź, co bądź trudny temat na książkę, bo łatwo można z tego zrobić nic...
# 2011-01-17 12:54
Odpowiedz
@oga
@oga
104 książki 86 postów
2011-01-17 13:01 #
O.S. Carda cenię bardzo za cykl o Enderze, a tutaj, jak się wydaje, wciąż w tych samych dziedzinach (połączenie s-f z etnologią). Czyli zachęcająco.
Chociaż trochę mnie śmieszy termin "Naddusza" - co robi Naddusza? Nadusza! ;)
No ale to problem tłumaczenia.
# 2011-01-17 13:01
Odpowiedz
2011-01-20 21:33 #
Dzisiaj premiera książki i z tej okazji drugi fragment. Kontynuacja w książce :-)

Dom matki

Droga z domu Wetchika do Basiliki była długa, ale znajoma. Do ósmego roku życia Nafai zawsze odbywał tę podróż w obie strony w odwrotnej kolejności, kiedy matka zabierała go razem z Issibem do domu ojca na wakacje. W tamtych czasach przebywanie w domu mężczyzn było fascynującym przeżyciem. Ojciec ze swoją grzywą siwych włosów wydawał się prawie bogiem – faktycznie, do piątego roku życia Nafai myślał, że ojciec jest Nadduszą. Mebbekew, starszy od Nafaia o zaledwie sześć lat, zawsze był złośliwym, bezlitosnym kpiarzem, lecz Elemaka cechowała w tamtych wczesnych latach żartobliwa życzliwość. Dziesięć lat starszy od Nafaia Elya już w pierwszych jego wspomnieniach związanych z domem Wetchika był duży jak mężczyzna, ale zamiast niebiańskiej powierzchowności ojca miał groźny, dziki wygląd wojownika, człowieka, który jest uprzejmy tylko dlatego, że tak chce, a nie dlatego, że jest niezdolny do szorstkości w razie potrzeby. W tamtych czasach Nafai błagał, by go wypuszczono z domu matki i pozwolono mu zamieszkać z Wetchikiem – i Elemakiem. Stałe towarzystwo Mebbekewa byłoby po prostu nieuniknioną ceną za mieszkanie w przybytku bogów.

Matka i ojciec wspólnie mu wyjaśnili, dlaczego nie zwolnią go od nauki.

– Chłopcy, którzy są wysyłani w tym wieku do swoich ojców, to tacy, którzy nie rokują żadnych nadziei – powiedział ojciec.
– Tacy, którzy są zbyt gwałtowni, by dawać sobie radę w domu nauki, zbyt niegrzeczni, żeby mieszkać w domu kobiet.

– I tępi idą do swoich ojców w wieku ośmiu lat – dodała matka. – Oprócz podstaw czytania i arytmetyki jaki jest pożytek z tępego człowieka dla nauki?

Nawet teraz, kiedy to sobie przypomniał, Nafai poczuł lekki dreszczyk przyjemności z tego powodu – bo Mebbekew często się przechwalał, że inaczej niż Nyef, Issya i Elya w młodości, on poszedł do domu ojca w wieku ośmiu lat. Nafai był pewny, że Meb spełniał wszystkie warunki wymagane do wczesnego przejścia do domu mężczyzn.

Tak więc rodzicom udało się przekonać Nafaia, że pozostanie u matki wyjdzie mu na dobre. Były też inne powody – dotrzymywanie towarzystwa Issibowi, prestiż domu jego matki, obcowanie z siostrami – ale tym, co sprawiło, że Nafai zgodził się chętnie tam pozostać, była jego ambicja. Rokuję duże nadzieje, mówił sobie. Okażę się wartościowy dla krainy Basiliki, może dla całego świata. A może pewnego dnia moje dzieła zostaną wysłane w niebo do Nadduszy, który przekaże je ludziom mieszkającym w innych miastach i mówiących innymi językami. Może nawet będę jednym z wielkich, których zdobycze intelektualne są zakodowane w szklanych kulkach i przechowywane w archiwum, i przez resztę historii ludzie będą mnie czytać jako jednego z gigantów Harmonii.

Mimo to, ponieważ Nafai tak usilnie prosił, by mu pozwolono zamieszkać z ojcem, od ósmego do trzynastego roku życia on i Issib prawie każdy weekend spędzali w domu Wetchika. Ojciec nalegał, aby ciężko pracowali i doświadczyli, w jaki sposób mężczyzna zarabia na życie, więc nie mieli wolnego w weekendy.

– Uczycie się przez sześć dni, pracując swoim umysłem, podczas gdy wasze ciało jest na wakacjach. Tutaj będziecie pracować w stajniach i inspektach, pracując ciałem, podczas gdy wasz umysł pozna spokój, jaki daje uczciwa praca.

Ojciec zawsze mówił jak krasomówca. Matka twierdziła, że przybierał ten ton, gdyż nie wiedział, jak rozmawiać w naturalny sposób z dziećmi. Ale Nafai podsłuchał dość rozmów dorosłych, by wiedzieć, że ojciec rozmawiał w ten sposób z każdym z wyjątkiem samej Rasy. Świadczyło to o tym, że ojciec nigdy nie czuł się swobodnie, nigdy nie był prawdziwym sobą w towarzystwie innych. Lecz w ciągu wielu lat Nafai dowiedział się również, że bez względu na wzniosłość i pouczający charakter przemów ojciec nie jest głupcem; jego słowa nigdy nie były puste, głupie czy ignoranckie. Tak właśnie mówi mężczyzna, myślał Nafai w młodości i dlatego ćwiczył elegancki styl oraz postarał się nauczyć klasycznego emeznetyi, jak również potocznego basyat, który przeważał w tamtym czasie w sztuce i handlu. Niedawno Nafai uświadomił sobie, że aby porozumiewać się skutecznie z ludźmi z krwi i kości, musi mówić powszechnym językiem – jednak rytmy i melodie emeznetyi były nadal wyczuwalne w tym, co pisał, i słyszalne w jego mowie. Nawet w głupich żartach, które wywołały gniew Elemaka.

– Właśnie coś sobie uprzytomniłem – odezwał się Nafai.

Issib nie odpowiedział – był tak daleko z przodu, że mógł nie słyszeć. Ale Nafai się nie zniechęcił i powiedział, co ma na myśli, jeszcze ciszej, bo prawdopodobnie mówił sam do siebie:

– Sądzę, że te rzeczy, które tak złoszczą ludzi, mówię nie dlatego, że tak naprawdę myślę, ale dlatego, że po prostu znalazłem pomysłowy sposób na ich wyrażenie. Wymyślenie doskonałego sposobu na wyrażenie jakiejś koncepcji jest swego rodzaju sztuką i kiedy człowiek wpadnie na pomysł, musi to głośno wypowiedzieć, bo słowa nie istnieją, dopóki się ich nie wypowie.

– To dość lichy rodzaj sztuki, Nyef, i według mnie powinieneś z tego zrezygnować, zanim doigrasz się przez to śmierci.

A więc mimo wszystko Issib słuchał.

– Jak na takiego wielkiego, silnego faceta, sporo czasu ci zajmuje przebycie Graniowego Traktu do ulicy Targowej – stwierdził Issib.

– Po prostu myślałem o czymś – powiedział Nafai.

– Powinieneś się nauczyć jednocześnie myśleć i chodzić.

Nafai dotarł na szczyt drogi, gdzie Issib na niego czekał. Rzeczywiście guzdrałem się, pomyślał. Nawet się nie zasapałem.

Ale ponieważ Issib zatrzymał się w tamtym miejscu, Nafai również przystanął, odwracając się tak jak jego brat, żeby popatrzeć z góry na drogę, którą właśnie przebyli. Graniowy Trakt, zgodnie ze swą nazwą, wiódł grzbietem górskim, który opadał ku wielkiej, dobrze nawodnionej równinie nadmorskiej. Był czysty poranek i z grzbietu rozciągał się widok do samego oceanu, a obszar pokryty łatami w postaci farm i sadów, pozszywany drogami i pocętkowany miasteczkami oraz wioskami przypominał kapę rozciągniętą między górami a morzem. Patrząc z góry na Graniowy Trakt, widzieli długi sznur zdążających na targ farmerów, którzy prowadzili rzędy zwierząt jucznych. Gdyby Nafai i Issib wyruszyli choćby dziesięć minut później, musieliby odbywać tę podróż w hałasie i smrodzie koni, osłów, mułów i kurelomi, przy akompaniamencie przekleństw mężczyzn i plotek kobiet. Kiedyś było to przyjemne, ale Nafai wędrował z tymi ludźmi wystarczająco często, by wiedzieć, że przekleństwa i plotki są zawsze takie same. Nie wszystko, co pochodzi z ogrodu, wygląda i pachnie jak róża.

Issib odwrócił się ku zachodowi, co uczynił również Nafai, żeby obejrzeć krajobraz o skrajnych przeciwieństwach: nierówny, skalisty płaskowyż Besporyadoku i prawie bezwodne ugory ciągnące się aż po horyzont. Tysiące poetów poczyniło tę samą obserwację – że słońce wynurza się z morza, otoczone klejnotami światła tańczącymi na wodzie, a zatapia się w czerwonym ogniu na zachodzie, zagubione w pyle, który wiatr nieustannie przegania przez pustynię. Ale Nafai zawsze uważał, przynajmniej w kwestii pogody, że słońce powinno wędrować odwrotnie. Nie przenosiło wody z oceanu na ląd – przenosiło wysuszający ogień z pustyni w kierunku morza.

Straż przednia tłumu zmierzającego na targ znalazła się tak blisko, że bracia już słyszeli poganiaczy i osły. Tak więc odwrócili się i ruszyli w kierunku Basiliki. Fragmenty muru z czerwonej skały lśniły w pierwszych promykach słońca. Szli do Basiliki, gdzie zalesione góry północy stykały się z pustynią zachodu i ogrodowym wybrzeżem wschodu. Poeci wyśpiewywali pieśni o tym miejscu: Basilika, Miasto Kobiet, Port Mgieł, Czerwonomury Ogród Nadduszy, przystań, gdzie wszystkie wody świata schodzą się, by począć nowe chmury i znów wylać świeżą wodę na ziemię.

Albo, jak to ujął Mebbekew, najlepsze miasto na świecie, żeby pójść z kimś do łóżka.

Przez lata droga między Bramą Targową w Basilice i domem Wetchika na Graniowym Trakcie nie uległa zmianie. Lecz kiedy Nafai ukończył trzynaście lat, dotarł do punktu zwrotnego, który zmienił znaczenie tej drogi. W wieku lat trzynastu nawet chłopcy rokujący największe nadzieje odchodzili, żeby zamieszkać ze swoimi ojcami, pozostawiając czas nauki na zawsze za sobą. Szkoły nie opuszczali jedynie ci, którzy zamierzali nie zdobywać męskiego zawodu, lecz zostać uczonymi. Gdy Nafai miał osiem lat, błagał, by mógł zamieszkać z ojcem, w wieku trzynastu lat obstawał przy czymś zgoła odmiennym. „Nie, nie postanowiłem zostać uczonym, ale też nie postanowiłem, że nie chcę nim być – tłumaczył. – Dlaczego miałbym teraz decydować? Pozwól mi żyć u siebie, ojcze, jeżeli muszę, ale pozwól mi również pozostać w szkole matki, dopóki wszystko się trochę nie wyjaśni. Nie potrzebujesz mnie w swojej pracy, tak jak potrzebujesz Elemaka. A ja nie chcę być kolejnym Mebbekewem”.

Tak więc choć droga między domem ojca i miastem się nie zmieniła, Nafai chodził nią teraz odwrotnie. Podróż w obie strony nie odbywała się z miejskiego domu Rasy na wieś i z powrotem; teraz wiodła z wiejskiego domu Wetchika do miasta. Mimo że w mieście miał właściwie więcej swoich rzeczy – wszystkie książki, papiery, przybory i zabawki – i spędzał tam często trzy lub cztery noce w ciągu ośmiodniowego tygodnia, jego dom był teraz u ojca.

I to było nieuniknione. Żaden mężczyzna nie mógł twierdzić, że cokolwiek w Basilice jest naprawdę jego własnością; wszystko otrzymywał w formie prezentu od kobiety. A z powodu jeziora nawet taki mężczyzna jak ojciec, który miał wszelkie podstawy do tego, żeby czuć się bezpiecznie z wieloletnią partnerką, nigdy nie mógł się czuć w Basilice jak u siebie w domu. Głęboka rozpadlina w sercu miasta – bez niej miasta w ogóle by nie było – zajmowała połowę obszaru Basiliki i żadnemu mężczyźnie nie wolno było tam chodzić, żadnemu nie wolno było nawet zapuścić się do otaczającego ją lasu dostatecznie daleko, by ujrzeć lśniącą wodę. Jeżeli lśniła. O ile Nafai wiedział, rozpadlina była taka głęboka, że światło słoneczne nigdy nie docierało do lustra wody jeziora w Basilice.

Żadne miejsce nie może nigdy być domem, jeżeli jest tam zakątek, do którego nie wolno chodzić, myślał. Żaden mężczyzna nie jest naprawdę obywatelem Basiliki. A ja staję się kimś obcym w domu matki.

Dawniej Elemak często opowiadał o miastach, w których wszystko było własnością mężczyzn, gdzie mężczyźni mieli wiele żon, a żony nie mogły decydować o odnawianiu swoich kontraktów małżeńskich; istniało nawet jedno miasto, gdzie w ogóle nie zawierano małżeństw, a każdy mężczyzna miał prawo posiąść każdą kobietę i nie mogła odmówić, chyba że była już w ciąży. Nafai zastanawiał się jednak, czy któraś z tych opowieści jest prawdziwa. Bo dlaczego kobiety miałyby godzić się na takie traktowanie? Czy to możliwe, że kobiety z Basiliki były o wiele silniejsze od kobiet mieszkających gdzie indziej? Czy może tutejsi mężczyźni byli słabsi lub bardziej bojaźliwi od mężczyzn z innych miast?

Nagle odpowiedź na to pytanie stała się pilną potrzebą.

– Issya, czy kiedykolwiek spałeś z kobietą?

Issib nie odpowiedział.

– Po prostu zastanawiałem się nad tym – wyjaśnił Nafai.

Issib wciąż milczał.

– Usiłuję pojąć, cóż takiego wspaniałego jest w kobietach z Basiliki, że mężczyzna taki jak Elya ciągle tu wraca, a mógłby przecież zamieszkać w jednym z tych miejsc, gdzie mężczyźni dyktują warunki przez cały czas.

Teraz Issib odpowiedział.

– Po pierwsze, nie ma takiego miejsca, gdzie mężczyźni dyktują warunki przez cały czas. Są tylko miejsca, gdzie mężczyźni udają, że dyktują warunki, a kobiety, że im na to pozwalają, tak jak tutaj kobiety stwarzają pozory, że dyktują warunki, a mężczyźni udają, że im na to pozwalają.

Była to interesująca myśl. Nafaiowi nigdy nie przyszło do głowy, że może sytuacja nie była jednoznaczna. Ale Issib jeszcze nie skończył. Nafai chciał go wysłuchać do końca.

– A po drugie?

– Po drugie, Nyef, matka i ojciec kilka lat temu znaleźli dla mnie cioteczkę i szczerze mówiąc, nie jest to aż taka rewelacja.

Nie to Nafai chciał usłyszeć.

– Meb chyba uważa, że tak.

– Meb jest bezmózgowcem – stwierdził Issib. – Chodzi tam, dokąd go prowadzi najbardziej wystająca część ciała. Czasem oznacza to, że podąża za swoim nosem, ale zwykle nie.

– Jak było?

– Przyjemnie. Była bardzo miła. Ale nie kochałem jej. – Issib wydawał się trochę tym zasmucony. – Czułem, jakby to było coś, co mi robiono, a nie coś, co robiliśmy razem.

– Czy to z powodu…

– Mojego kalectwa? Częściowo chyba tak, choć w zamian nauczyła mnie, jak dawać przyjemność, i powiedziała, że poszło mi zaskakująco dobrze. Dla ciebie będzie to prawdopodobnie takie przyjemne jak dla Meba.

– Mam nadzieję, że nie.

– Matka powiedziała, że najlepsi mężczyźni nie czerpią aż tak dużej przyjemności z uprawiania miłości z cioteczkami, ponieważ nie chcą odbierać przyjemności jak lekcji, chcą ją otrzymywać dobrowolnie, z miłości. Ale z drugiej strony, powiedziała, najgorsi mężczyźni też nie lubią swojej cioteczki, bo nie znoszą, gdy nie oni, lecz ktoś inny jest panem sytuacji.

– Ja nawet nie chcę cioteczki – rzekł Nafai.

– W takim razie jak się czegokolwiek nauczysz?

– Chcę się nauczyć razem z moją partnerką.

– Jesteś romantycznym idiotą – stwierdził Issib.

– Nikt nie musi uczyć ptaków czy jaszczurek.

– Nafai ab Wetchik mag Rasa, sławny jaszczurczy kochanek.

– Kiedyś widziałem, jak para jaszczurek to robi przez całą godzinę.

– Nauczyłeś się jakichś dobrych technik?

– Jasne. Ale można je zastosować tylko pod warunkiem, że jest się zbudowanym jak jaszczurka.

– To znaczy?

– Mają go długości mniej więcej połowy swojego całego ciała.

Issib się roześmiał.

– Wyobraź sobie kupowanie spodni!

– Wyobraź sobie zawiązywanie sandałów!

– Trzeba by owijać rzemyki wokół pasa.

– Albo supłać je na ramieniu.

Rozmawiając tak, szli przez targ, gdzie ludzie właśnie zaczynali otwierać stragany, bo wkrótce mieli przybyć farmerzy z równiny. Ojciec utrzymywał kilka kramów na targu zewnętrznym, choć żaden z farmerów z równin nie miał ani pieniędzy, ani wyrafinowania, by chcieć kupić roślinę, której utrzymanie przy życiu wymagało wiele zachodu, a niedającej plonów wartych tego wysiłku. Jedynymi nabywcami tych roślin na targu zewnętrznym byli klienci z samej Basiliki lub, rzadziej, bogaci cudzoziemcy, którzy pobieżnie oglądali stragany na targu zewnętrznym w drodze do lub z miasta. Podczas nieobecności ojca nadzór nad montowaniem wystaw przypadał Rashgallivakowi, który oczywiście był już na miejscu i ustawiał rośliny z chłodnej strefy klimatycznej w oziębianej gablocie. Pomachali mu rękami, choć Rashgallivak nawet nie skinął głową na znak, że ich rozpoznał. Taki właśnie był Rash – przychodził z pomocą, jeśli go potrzebowali w jakiejś krytycznej sytuacji, ale w tej chwili jego zadanie polegało na rozstawieniu roślin, poświęcił więc tej czynności całą uwagę. Nie było jednak pośpiechu. Najwięcej roślin sprzedawali późnym popołudniem, kiedy Basilikanie szukali imponujących prezentów dla swych partnerek czy kochanek lub podarunków mogących pomóc w podbiciu serca osoby, do której się zalecali.

Meb kiedyś zażartował, że ludzie nigdy nie kupują egzotycznych roślin dla siebie, ponieważ z ich utrzymaniem jest tylko kłopot. Kupują je na prezent, bo sporo kosztują.

– Idealnie nadają się na prezent, bo są piękne i imponujące dokładnie tak długo, jak długo trwa romans – zwykle około tygodnia. Potem roślina więdnie, chyba że obdarowane ciągle płacą nam, abyśmy przychodzili ją pielęgnować. Tak czy inaczej ich uczucia do rośliny są takie jak uczucia do kochanka, który im ją dał. Albo czują ciągłą irytację, ponieważ on się jeszcze wokół nich kręci, albo niesmak na wyblakłe wspomnienie obmierzłej przygody. Jeżeli jakaś miłość zapowiada się na stałe uczucie, kochankowie powinni kupić sobie drzewo.

Właśnie wtedy, gdy Meb zaczął w ten sposób rozmawiać z klientami, ojciec odsunął go od straganów. Niewątpliwie na to właśnie Meb liczył.

Nafai rozumiał pragnienie wymigania się od pomocy w prowadzeniu interesu. W nudnej pracy polegającej na sprzedawaniu kapryśnych kwiatów nie było nic zabawnego.

Jeżeli zakończę naukę, pomyślał, będę musiał codziennie wykonywać jedną z tych wstrętnych prac. I to mnie do niczego nie doprowadzi. Po śmierci ojca Elemak zostanie Wetchikiem i nigdy mi nie pozwoli na poprowadzenie karawany, co jest jedynym interesującym aspektem tej pracy. Nie chcę spędzić całego życia w cieplarni, suszarni czy chłodni, przeszczepiając, hodując i rozmnażając rośliny, które więdną niedługo po ich sprzedaniu. Nie ma w tym nic wzniosłego.

Targ zewnętrzny kończył się przy pierwszej bramie, której skrzydła były zawsze otwarte; Nafai zastanawiał się, czy w ogóle jeszcze można je zamknąć. Nie miało to większego znaczenia – tej bramy strzeżono najstaranniej, ponieważ była najruchliwsza. Każdemu przechodniowi skanowano tęczówkę oka i sprawdzano jego tożsamość na liście obywateli i osób uprawnionych. Jako synowie obywateli, Issib i Nafai sami też byli formalnie obywatelami – mimo że nie wolno im było posiadać nieruchomości w mieście – a po osiągnięciu pełnoletności mieli zagwarantowane prawo do głosowania. Tak więc strażnicy traktowali ich z szacunkiem.

Między bramą zewnętrzną i wewnętrzną, otoczone wysokimi czerwonymi murami i strzeżone z każdej strony miasto Basilika prowadziło swój najbardziej dochodowy interes: targ złota. Właściwie złoto nawet nie przeważało wśród towarów, które tu kupowano i sprzedawano, choć lichwiarzy zeszło się wielu jak zawsze. Na targu złota handlowano wszelkimi drogocennymi artykułami, które były łatwe do przenoszenia, a tym samym łatwe do ukradzenia. Klejnoty, złoto, srebro, platyna, bazy danych, biblioteki, tytuły posiadania, umowy powiernicze, świadectwa o posiadaniu akcji i zaświadczenia o nieściągalnych długach, tym wszystkim tu handlowano i każdy stragan posiadał własny komputer do zgłaszania transakcji miejskiemu rejestratorowi – głównemu komputerowi miasta. Właściwie ciągle zmieniające się obrazy holograficzne na wszystkich komputerach wywoływały dziwny efekt błyskania, tak że gdziekolwiek człowiek by spojrzał, zawsze dostrzegał kątem oka jakiś ruch. Według słów Meba właśnie dlatego lichwiarze i sprzedawcy na targu złota byli przekonani, że ktoś ich zawsze szpieguje.

Gdy tylko przeskanowano tęczówki Nafaia i Issiba przy bramie, niewątpliwie większość komputerów odnotowała ich obecność, wyświetlając na ekranie nazwiska, pozycję społeczną i sytuację finansową. Nafai wiedział, że kiedyś to będzie coś znaczyć, ale w tej chwili nie znaczyło zupełnie nic. Odkąd Meb narobił długów po ukończeniu osiemnastu lat, na wszystkie kredyty dla rodziny Wetchika wprowadzono surowe ograniczenia, a ponieważ kredyt był dla Nafaia jedyną drogą do zdobycia większej sumy pieniędzy, nikt się nim tu nie interesował. Ojciec prawdopodobnie mógłby spowodować zniesienie tych ograniczeń, ale ponieważ załatwiał wszystkie interesy gotówką i nigdy nie pożyczał pieniędzy, ograniczenia nie wyrządzały mu zupełnie żadnej szkody – i ukróciły pożyczki Meba. Nafai przez wiele miesięcy był świadkiem jęków, krzyków, prychnięć i szlochów brata, aż Meb w końcu uświadomił sobie, że ojciec nie ustąpi i nie pozwoli mu na niezależność finansową. Od kilku miesięcy Meb nie robił szumu wokół tej sprawy. Teraz gdy zjawiał się w nowych ubraniach, zawsze utrzymywał, że pożyczali mu je przyjaciele, którzy się nad nim litowali, ale Nafai w to nie wierzył. Meb nadal wydawał pieniądze, jakby miał jakiś kapitał, a ponieważ Nafai nie mógł sobie wyobrazić Meba przy jakiejkolwiek pracy, mógł wyciągnąć jedynie taki wniosek, że Meb znalazł kogoś, kto mu pożyczał akonto jego spodziewanego udziału w majątku Wetchika.

To by było podobne do Meba – pożyczać akonto spodziewanej śmierci ojca. Ale ojciec był wciąż energiczny i zdrowy, miał zaledwie pięćdziesiąt lat. W pewnym momencie wierzycieli Meba zmęczy czekanie i będzie musiał znów ojca błagać o pomoc w wyciągnięciu go z długów.

Przy bramie wewnętrznej była jeszcze jedna kontrola tęczówek. Ponieważ bracia byli obywatelami, a komputery pokazały, że nie tylko niczego nie kupili, ale nawet nie zatrzymali się przy żadnym straganie, nie musieli poddawać ciał skanowaniu w celu ustalenia, czy nie dokonali czegoś, co eufemistycznie nazywano „nieupoważnionym pożyczaniem”. Tak więc wkrótce wkroczyli przez bramę do miasta.

Dokładniej mówiąc, weszli na targ wewnętrzny. Był on równie duży jak targ zewnętrzny, ale na tym podobieństwo się kończyło, gdyż zamiast mięsa i innych produktów do jedzenia, bel tkanin i stosów budulca na targu wewnętrznym sprzedawano wyroby gotowe: ciastka i lody, przyprawy i zioła, pościel i meble, draperie i gobeliny, wykwintnie uszyte koszule i spodnie, sandały, rękawiczki, pierścionki na palce u rąk i stóp, kolczyki oraz egzotyczne błyskotki, zwierzęta i rośliny, które sprowadzono ze wszystkich zakątków świata, ponosząc duże koszty i narażając się na duże ryzyko. Tutaj ojciec oferował swoje najcenniejsze rośliny na straganach czynnych całą dobę.

Żaden z tych kramów nie miał jednak większego uroku dla Nafaia – zobojętniały mu po tylu latach przechodzenia przez targ z drobną sumą w kieszeni. Dla niego liczyły się tylko te, gdzie sprzedawano myachiki: szklane kulki, w których zarejestrowano muzykę, taniec, rzeźby, malowidła; tragedie, komedie i historyjki z życia wzięte, recytowane w formie wierszy, odgrywane w sztukach lub wyśpiewywane w operach; dzieła historyków, naukowców, filozofów, krasomówców, proroków i satyryków; lekcje i pokazy wszelkich dziedzin sztuki i technologii, jakie kiedykolwiek wymyślono; no i oczywiście wielkie pieśni miłosne, z których Basilika słynęła na całym świecie. Były to nieme sztuki erotyczne z muzyką w tle, ciągnące się bez końca, powtarzające się nieustannie i przypadkowo jak samokreatywne rzeźby w sypialniach i prywatnych ogrodach wszystkich domostw w mieście.

Oczywiście Nafai był zbyt młody, by sam mógł kupować pieśni miłosne, lecz widział już niejedną podczas odwiedzin w domach przyjaciół, których matki lub nauczycielki nie odznaczały się tak surowymi zasadami jak Rasa. Pieśni zafascynowały go w równym stopniu muzyką oraz fabułą, jak i erotyką. Na targu poszukiwał nowych dzieł basilikańskich poetów, muzyków, artystów i odtwórców lub dzieł starych, które przeżywały swoją drugą młodość, albo też dziwnych dzieł zagranicznych, w tłumaczeniu lub oryginale. Ojciec wydzielał synom grosze, lecz matka dawała swoim wszystkim dzieciom – synom, siostrzenicom oraz zwykłym uczniom – przyzwoite kieszonkowe na zakup myachików.

Nafai zboczył w kierunku straganu, przy którym jakiś młodzieniec śpiewał niezwykle wysokim i melodyjnym tenorem; melodia nasuwała przypuszczenie, że może to być nowy utwór kompozytorki, która nazywała się Wschód Słońca – lub jednego z jej lepszych naśladowców.

– Nie – powstrzymał go Issib. – Wrócisz tu po południu.

– Możesz iść dalej.

– Jesteśmy już spóźnieni.

– Parę chwil mnie nie zbawi.

– Wydoroślej, Nafaiu – upomniał go Issib. – Każdą opuszczoną lekcję będziesz musiał odrobić.

– I tak nigdy nie nauczę się wszystkiego – stwierdził Nafai. – Chcę wysłuchać pieśni.

– Słuchaj po drodze. A może nie umiesz równocześnie iść i słuchać?

Nafai dał się wyprowadzić z targu. Pieśń szybko ucichła zagłuszona muzyką z innych straganów oraz paplaniną i rozmowami na targowisku. W przeciwieństwie do zewnętrznego targ wewnętrzny nie czekał na farmerów z równiny, tak więc był czynny na okrągło; Nafai wiedział, że połowa ludzi na tym targowisku ma za sobą nieprzespaną noc i kupuje ciastka oraz herbatę na poranną kolację przed powrotem do domu i pójściem spać. Mógł być wśród nich Meb. Przez chwilę Nafai zazdrościł mu wolności życia. Jeśli kiedykolwiek zostanę wielkim historykiem lub naukowcem, czy będę miał taką wolność? – zastanawiał się. Wstawać w południe, pisać do zmierzchu, a potem wypuścić się w basilikańską noc, by obejrzeć tańce i sztuki, posłuchać koncertów lub może recytować fragmenty owoców mojej pracy sprzed zaledwie kilku godzin przed uważną publicznością, wśród której zawrzałoby od dyskusji, sporów, pochwał i krytyki związanych z moim dziełem – jak mogły nużące podróże Elemaka w pyle i brudzie równać się z takim życiem? A potem wrócić o świcie do domu Eiadh i kochać się z nią, ciesząc się z nocnych przygód i triumfów.
# 2011-01-20 21:33
Odpowiedz
Odpowiedź
Grupa

Graciarnia

czyli miejsce do którego trafiają wszystkie stare i martwe tematy zaśmiecające inne grupy :)
© 2007 - 2024 nakanapie.pl